Leśne oczyszczanie deszczem

Lany poniedziałek chyba już tradycyjnie jest deszczowy. W tym roku także od rana zbierały się deszczowe chmury.
Mimo to po południu wyruszyliśmy na spacer do lasu. Zapach czeremchy niemal otumaniał wonią, pod nogami snuły się białe i żółte zawilce, a jasnota chowała się między pokrzywami.

Ptaki dawały koncert z każdej strony.
Zieleń ociekała soczystością, kojąc oczy. Uwielbiam zieleń tuz przed burzą. A Thor zapowiadał już grzmotami swoje nadejście.
Ja i syn szliśmy jednak wgłąb lasu, wyrywając z czasu jeszcze 40 minut, zanim spadł deszcz.
Dotarliśmy aż do trzęsawiska, które straszyło kikutami martwych drzew. Woda zdusiła je w korzeniach. Ich ciała zostały znacząc swoje cmentarzysko bez krzyży.




Za to strażniczka tej ciszy, żaba ostrzegłą nas głośnym rechotem by zawrócić ścigajac się z deszczem. Ten rzęsistą ulewą spadł na nas gdy tylko wyszliśmy na otwartą przestrzeń.

Ludzie biegnąc kulili się pod płachtami plastikowych siatek, parasolami. Każdy szybko wsiadał do auta.

A my rozłożyliśmy szeroko ręce i głośnym śmiechem poddaliśmy się temu rytuałowi oczyszczania. Grube krople deszczu spadałay na twarze zadarte wysoko w górę, spływały z włosów. Płuca nabierały wilgotnego powietrza, czując przypływ nowych sił.
Negatywne emocje i marazmy, spływały do ziemi wraz z tym wiosennym deszczem.
A z wnętrza serc głośnym śmiechem wybuchało z nas Światło Wszechświata.

Na koniec, już pod domem zaliczyliśmy rundę honorową po kałużach. Mam i jej syn. Na pustym blokowisku, zasnutym ulewnym deszczem skakaliśmy po wszystkich zagłębieniach, ochlapując się wodą i śmiejąc.
Takie puste podwórka w deszczu też maja swój urok.

Komentarze