Baśń o dziewczynie z lasu i rzeźbiarzu.




[To jest specjalna dedykacja dla Meltris, za oczyszczenie i inspirację]

Historia ta zdarzyła się w zamierzchłych czasach, gdy ludzie i duchy żyli obok siebie, dzieląc ziemię i szacunek do niej między siebie.
Na skraju gęstej puszczy powoli rozrastała się osada, zwana przez mieszkańców Pasiecznem, gdyż wielu z nich miało swoje pasieki i barcie, a miody słodkie były ich płynnym złotem.
Ale nie tylko z produkcji miodów żyli mieszkańcy Pasieczna. Uprawiali poletka na skraju puszczy, polowali, wyrabiali garnki, a kowal nie tylko konie podkuwał ale i z metalu cuda czynił.
Żył też w osadzie rzeźbiarz Robin, który więcej czasu w puszczy spędzał niż w domu. Od najmłodszych lat między drzewami inspiracji szukał, słuchał duchów i za ich radą dłutem czarował. Dzięki nim też poznał dokładnie drewnianą strukturę, wiedział jak deski układać by trwałość i urodę uzyskać. Spod jego palców magiczne rzeźby, amulety ochronne i meble pięknie rzeźbione wychodziły. Barcie dla pszczół ozdabiał, w gankach liście i owoce rzeźbił, wyczarowując piękne zdobienia. Postacie bogów z drewna do Chramu strugał, a jak trzeba było to i roboty ciesielskie wykonywał. Ale najszczęśliwszy był gdy w puszczy znikał. Tam drewna na figury i amulety szukał, zawsze tego, które znalazł, nigdy sam żadnego nie ścinał.

Co tam robił, co śpiewał przy pracy, nikt nie wiedział, ale zawsze wracał z oczami pełnymi blasku.
Lata mijały, osada rosła, ale Robin mieszkał w chacie sam. Panny, które przychylnie na niego za młodu patrzyły, dawno już za mąż wyszły i matkami zostały, a Robin też jakoś o żeniaczce nie myślał.
Brat jego, Armin Kowal wciąż nad tym ubolewał.
- Lata ci płyną bracie, kto się o ciebie na starość zatroszczy? – Martwił się. Robin tylko się uśmiechał i w puszczy na dłużej znikał. Potem wracał z błyskiem w oku.
Brat jednak nie poddawał się łatwo i razem ze swoją żoną swatów na Robina co rusz nasyłali. A Robin na coraz dłużej do puszczy uciekał.
Zdarzyło się jednak tak, że pewnej wiosny Robin zaniemógł. Gorączka go zmogła, kaszel chwycił i nie mógł do puszczy ruszyć. Szwagierka zaraz zupy pożywnej nagotowała i pierzynę drugą przyniosła. Ale Robin czuł się coraz gorzej. W gorączce majaczył, powtarzając jedno słowo: „Meltris”, jakby czyjeś imię wołał. Armin najstarszego syna po znachora posłał do sąsiedniej wsi.
Późny był już wieczór gdy ktoś zaczął się stukać w drzwi chaty rzeźbiarza, jakby drewnianym kosturem. Armin wyszedł na ganek. Jednak zamiast znachora ujrzał dziewczynę młodą. Piękna była, jak żadna znana mu panna, w sukni zielonej, i białym naszyjniku z akacjowych kwiatów.
- Jestem Meltris. – Powiedziała i nie czekając zaproszenia weszła do chaty. Usiadła na łóżku obok chorego, dłoń mu na czoło położyła i cicho coś szeptać zaczęła, w nieznanych słowach. Robin od razu przestał w gorączce majaczyć, a nawet lekko się uśmiechnął i w sen uzdrawiający zapadł.
- Kim jesteś? Uzdrowicielką? – Spytała żona Armina, zdumiona tymi czarami.
- Uzdrowicielką? Tak… Tak, właśnie. Zostanę z nim teraz, idźcie i nie bójcie się. – Powiedziała Meltris. Armin i jego żona rankiem przyszli do Robina wraz ze znachorem, który dopiero dotarł do osady. Robin uśmiechnięty, choć jeszcze słaby, siedział na łóżku. Gorączka minęła, a kaszel lekko jeszcze tylko męczył. Meltris krzątała się po izbie, nieco niewprawnie, ale z uśmiechem.
- Chcieliście mnie swatać ale ja już mam panią mego serca. – Powiedział zdumionej rodzinie. – Meltris i ja od dawna żyjemy jak mąż i żona. W domu jej ojca w puszczy. Teraz jednak zgodziła się zostać ze mną tutaj i dom mój prowadzić.
I tak właśnie się stało, że Meltris zamieszkała w domu rzeźbiarza. Więcej jednak z nim po puszczy wędrowała, gdy on drewna i natchnienia dla swoich dłut szukał, niż w domu na męża czekała. Niektórzy ją dziką wojowniczką nazywali, bo nie raz myśliwi widzieli jak przez puszczę z łukiem pędziła. Pszczoły też do niej chętnie przylatywały i ani się obejrzano, jak przy domu rzeźbiarza barć pięknie zdobiona stanęła. Miodu tak słodkiego i zdrowego w żadnej pasiece nie miano.
Robin zaś pełen radości częściej w domu teraz niż w puszczy bywał.
Lata mijały, Meltris powiła syna i córkę. Dzieci rosły zdrowe i silne, podobnie jak matka i ojciec w puszczy lubiły bywać, a nie raz nawet znikały w niej na długie tygodnie. Rodzice mówili, że u dziadka, ojca Meltris uczą się wszystkiego o drzewach i puszczy.
Ludzie z osady przychodzili czasem do Meltris po rady różne i miód dla osłody. Bo przy niej nawet w starczych żyłach, krew zaczynała żywiej krążyć, energii ospałym przybywać. Ci, którym smutek i rozpacz w serce się wlały, odnajdywali przy niej radość.
Toteż nikt nie zwracał uwagi na to, że mimo upływu lat Meltris pozostawała młoda i piękna. Zauważyła to jedna szwagierka Robina i pewnej jesieni, zaprosiła Meltris na wspólne grzybobranie.
Gdy były już w puszczy, z dala od ludzkich uszu powiedziała.
- Wiem, że kochasz Robina tak samo mocno jak on ciebie, ale nie jesteś  człowiekiem. Zatem kim?
Meltris długo patrzyła w oczy kobiety, ale nie znalazła tam zawiści ani zdrady, a tylko troskę szczerą.
- Jestem Akacjową Driadą, córką Ducha Puszczy.
- I  mimo to zgodziłaś się przyjść między ludzi, zamieszkać w chacie mężczyzny i wieść życie śmiertelniczki?
- Pokochałam Robina, byłam mu już żoną gdy tylko wiek męski osiągnął. I za nim poszłabym wszędzie.
- Nawet w śmierć?
Maltris zamyśliła się i posmutniała. Widziała, jak zmieniał się jej ukochany, jak z wiekiem słabł. Widziała też jak odchodzili ludzie i drzewa, ale ci pierwsi byli tu krótkie chwile, które dla drzew zdawały się tylko westchnieniem. Nie myślała wcześniej o tym, że i Robin też zgaśnie tak szybko. A przecież jego głowa była już biała, twarz znaczyły siatki zmarszczek, a dłonie drżały już gdy trzymał dłuto. Zaszkliły się jej oczy, ale poczuła jeszcze większą miłość do niego.
- Tak… - Powiedziała cicho. – Gdy jego czas nadejdzie, pójdę za nim. I chronić będę by jego dusza nie wróciła błąkać się samotnie między światami. Snu jego wiecznego strzec będę.
Kowalowa uściskała dziewczynę serdecznie.
Kilka lat potem, Robin zgasł spokojnie u boku swej leśnej żony. Meltris dopełniła wszystkich ludzkich rytuałów, wraz z dziećmi i mieszkańcami osady. Po pogrzebie została nad mogiłą Robina. Nie dotarła jednak na stypę. Nie wróciła też do domu, ani nawet do osady.
Żałobnicy, którzy poszli jej szukać znaleźli jednak rozłożystą akację, wyrosłą nagle nad mogiłą Robina Rzeźbiarza. Odurzała aromatem kwiatów, kolcami zaś odstraszała intruzów, jakby ochronić chciała mogiłę, tego, którego ukochała.
Jakiś czas później z osady wyjechały także dzieci Meltris i Robina. Były już dorosłe i pojechały w świat szczęścia szukać. Ich losy splotły się z losami ludzi, którzy ukochali drzewa, dając początek wielkim rodom. Można ich poznać po herbach akacjowych i miłości do drzew.
Agnieszka „Wierzba” Cuapk

Komentarze

Prześlij komentarz