Baśń o dziewczynie z rozlewisk


Działo się to dawno temu, w czasach gdy morza sięgały podnóża gór, a ludzie nie wyparli się swej matki natury, w krainie rozlewisk i moczarów. W małej chatce na odludziu mieszkała  uzdrowicielka o imieniu Vesi. Nikt nie wiedział skąd się tam wzięła, Nawe ona sama. Pewnego dnia po prostu zbudziła się w chacie na rozlewiskach. Znała swoje  imię, sztukę uzdrawiania i liczne czary. Ale nic więcej o sobie nie wiedziała.
Nie przeszkadzało jej to. Jedyną zadrą w sercu była jakaś tęsknota, za czymś utraconym, ale i jej nie umiała nazwać.
Mimo to sprawiało jej radość pomaganie innym, więc z radością wypełniała to, co umiała najlepiej.


Także mieszkańcy pobliskich osad, wsi i miasteczek nie zważali na tajemniczość jej pojawienia się i niewiadomą przeszłość. Byli bardzo radzi, gdyż Vesi jak nikt wcześniej umiała zaradzić wielu ich dolegliwościom,  tym na ciele, jak i tym na duchu. Z niejednego kawalera urok miłosny zdjęła, nie jednej pannie czar na urodę i gospodarność dała. Gospodynie do niej po zioła na katary i przeziębienia dla swoich pociech biegły, albo gdy któreś boleści brzucha dostawało. Mężczyźni po maści i balsamy na rany i skaleczenia chodzili, bo w lesie pracując i za zwierzyną goniąc nie raz zdarzały się wypadki. Wszyscy więc radzi byli z obecności Vesi, tym bardziej, że od chwili gdy się zjawiła, żadne upiory, strzygi i topielce nie pojawiały się w pobliżu ludzkich siedzib. A jeśli nawet to zaraz umykały byle dalej w głąb moczarów. Wszyscy poza myśliwymi z Dzikiego Gonu, którzy w noce czarne, kiedy zasłona między światami była najcieńsza przemierzali świat. Nie zważali na nikogo i na nic, nie bali się niczego prócz żelaza.
Ich wilki wyły napełniając grozą serca nieroztropnych wędrowców, których los poza dom rzucił, w noc myśliwych bogini Danu.
Vesi jednak nie czuła lęku słysząc głos myśliwskich rogów, za to serce jej mocniej drżała, choć nie umiała powiedzieć dlaczego. Od ludzi z wiosek znała jednak opowieści o Sidhe, więc na wszelki wypadek zostawała wówczas w chacie.
Zdarzyło się jednak pewnej jesieni, że Vesi zapuściła się daleko w las, w poszukiwaniu ziół. Było już grubo po zachodzie słońca, gdy ruszyła w drogę powrotną do swej chaty. Nagle usłyszała wilki i dźwięki rogów. Niewiele myśląc puściła się biegiem w stronę domu. Słyszała za sobą zbliżający się odgłos pogoni. Wiedziała, że nie zdąży już uciec. Przywarła plecami do drzewa i sama zapragnęła stać się drzewem.
I w tym samym momencie poczuła, jak ciało jej sztywnieje, ręce wyciągają się w gałęzie.
Gdy rosły myśliwy ze swoim wilkiem dobiegli do niej, znaleźli tylko olchę dorodną.
Vesi zamieniona w drzewo poczuła zawrót głowy, a gdy ujrzała twarz elfa coś zepchnęło ją na dno wspomnień. Znała tę twarz. Ujrzała obraz mężczyzny, zranionego żelaznym grotem zabłąkanej ludzkiej strzały. Upadał do wody a ona wyciągała do niego swe gałęzie by pochwycić nim utonie. Pragnęła tego tak mocno, że zdołała poruszyć ciałem i złapała rannego za poły kamizelki z mgły porannej tkanej.
- Jesteś zjawą czy elfem? – Spytał słabym głosem, gdy wyciągnęła go na brzeg.
- Jestem Olchą.  – Powiedziała zdumiona doświadczeniem mowy.
- Najpiękniejszą z Olch. – Uśmiechnął się lekko.
- Opatrzę ci ranę. – Powiedziała czując jak rumieniec wypływ na jej policzek, co też było dla niej czymś nowym.
Wyjęła żelazny grot z jego piersi i użyła zaklęć na gojenie ran, które znały wszystkie olchy.
Sidhe po usunięciu żelaza z ciała i jej zaklęciach szybko odzyskał siły.
- Jestem Bleidd z plemienia ludu bogini Danu. – Przedstawił się i przyciągnąwszy do siebie dziewczynę wpił się w jej usta. Ten pierwszy, ukradziony pocałunek wywołał w niej falę nieznanych doznań, które pragnęła zatrzymać w sobie.  Zaraz potem coś wyrwało ją z jego ramion, poczuła znajome sztywnienie i tylko liście jej drżały.
- Nie! – Krzyknął Bleidd. Ale było już po wszystkim. Na wpół w ziemi na wpół w wodzie, zatrzymana na granicy dwóch światów powoli zasypiała. Usłyszała jeszcze jak szeptał wtulony w jej korę.
- Znajdę cię po imieniu wody, którym cię naznaczę. Nie zapomnij mnie Vesi.
Potem zapadła w sen, a gdy się zbudziła była już dziewczyną z rozlewisk. Teraz obserwowała elfa z burzą emocji w sobie. Bo jego obecność gasiła w niej tęsknotę.
- Vesi! – Zawołał Bleidd. I to wezwanie było silniejsze niż strach przed Dzikim Gonem.
- Bleidd… - Wyszeptała cicho, na powrót wracając do kobiecej postaci.
Sidhe wciąż jeszcze nie wyciszył w sobie mocy łowcy, więc pochwycił ją gwałtownie z dzikim błyskiem w oku. Ale nie czuła strachu, więc tylko roześmiała się głośno i zarzuciła mu ręce na szyję.
O świecie zadrżała od wilgotnej mgły i wysunęła się z ramion ukochanego.
- Zbudzona Driada i Efl. Nie będzie to łatwy związek. – Uśmiechnęła się odgarniając mu długie, czarne włosy z twarzy.
- Nie. Ale oboje pochodzimy z krawędzi światów, a to już dobry początek. – Zaśmiał się.
- Miłość zaś, gdy jest prawdziwa, łączy, nie dzieli.
I stało się tak, że Vesi i Bleidd zamieszkali razem w chacie na rozlewiskach. Początkowo ludzie byli do Sidha wrogo nastawieni, bo te dwa plemiona rzadko ze sobą w zgodzie żyły. Lud bogini Danu też niechętnie patrzył na Driadę, jak na wszystkich obcych. Jednak małżonkowie swoim uczuciem i wzajemnym szacunkiem powoli zyskali akceptację obu plemion. A widząc ich zawsze w zgodzie i szacunku w końcu zaakceptowali ich miłość. Wielu też od nich uczyło się, czym ona jest.  
- Jak to robicie, że nigdy nie ma między wami sporów? – Spytała raz Olchy, jedna z panien na wydaniu, gdy po zioła dla matki przyszła.
- Och, spory się zdarzają, jak w każdej rodzinie. – Zaśmiała się Vesi. – Ale nigdy nie zapominamy o swej prawdziwej naturze i szanujemy ją. Nie chcemy zmieniać w sobie wzajemnie niczego, bo pokochaliśmy siebie prawdziwych. Ja nie lubię  nocy, gdy Bleidda wzywa Dziki Gon, ale to część jego natury. Gdybym go poprosiła zostałby w taką noc w domu. Jedną, dwie, trzeciej pognałby ze swoim wilkiem za głosem rogu. I nigdy by nie wrócił. On z kolei nie lubi gdy sama na rozlewiska wypływam i między siostrami olchami w liście się ozdabiam, ale wie, że to nasz taniec i jest mi konieczny by sięgnąć po moc olchową dla was. Gdyby chciał to we mnie zmienić, nie znalazłby mnie pośród innych drzew.
Dlatego budujemy nasze szczęście na zachowaniu siebie prawdziwych, nie zatracaniu się w sobie nawzajem. Fundamentem jest też zaufanie i szczerość. Nic więcej nie trzeba i nic więcej nie ma znaczenia.
- Będę o tym pamiętała, dziękuję Vesi.
Ludzie takie rady od Vesi i Bleidda słyszeli nie jeden raz. Pokolenia przychodziły i odchodziły a Sidh i Driada nie gaśli w swym uczuciu.
Z czasem jednak, gdy w świątyniach zamieszkali inni bogowie, a ludzie zatracili zdolność widzenia tego co z subtelnej materii utkane, Vesi i Bleidd odeszli w głąb moczarów. Ci, którzy nie oderwali się od swych korzeni, czasem ich spotykają na granicy światów. W czarne noce  słyszą dźwięk rogów, gdy Sidh przyłącza sie do swoich na łowy Dzikiego Gonu, za dnia słuchają szeptów Olchy, która wciąż radzi, uzdrawia i od złych mocy chroni.

Agnieszka Cupak
...................................
autor obrazu: Susan Seddon Boulet

Komentarze