Analizuję i czytam. Czytam i analizuję. Artykuły, ksiązki, siebie.
Siebie czytam najwięcej. I już się nie boję tej lektury.
Weszłam do Labiryntu. Kilka razy w nim utknęłam, ale idę dalej. Prę do przodu jak burzowa chmura. Nawet się nie gubię, choć zdarza się zaglądać na błędne drogi. Wracam i idę, a idąc czytam.
Wyczytałam w sobie wiele. I nie zawsze to, co zapisane na swoistych kartkach mego życia i doświadczenia spodobało mi się. Nawet dość dużo mi się nie spodobało. To nie gatunek liryczno satyryczny, który mi odpowiada. A skoro nie odpowiada mi autorstwo innych, postanowiłam sama siebie pisać. Zaczynam od zaznaczenia tych rozdziałów, które mi się najmniej podobają i wymazuje je. Na pustych kartkach zapisuję swoje własne tworzenie.
Jesteśmy lekturami napisanymi przez innych. Większość naszych działań i czynów wynika z ocen innych. Robie to czy tamto by sąsiedzi czy rodzina nie gadali, albo dlatego, że tak wypada, ze strachu co ludzie pomyślą, co powiedzą, w pogoni za modą, za czyimś stylem, za czyjąś ideą, w poświeceniu się dla partnera, dla dzieci, dla rodziców.
W tym wszystkim nie ma nas. Spychamy siebie do roli maszyny spełniającej życzenia innych. Czasem coś w tych łączach zgrzyta i robimy mały bunt. Najczęściej przybiera on formę: A właśnie, że zrobię inaczej. Tyle, że to inaczej rzadko, kiedy idzie w parze z potrzebą naszej własnej lektury, z pragnieniem duszy i z naszą własną Istotą Bycia. Częściej przybiera postać kolejnej lektury nie naszego autorstwa, bo robimy tylko odwrotności wzorców ustalonych przez innych. Czyli takie zdjęcie w negatywie, ale dalej nie jesteśmy to my. Co gorsza, ta atrapa wolności wywołuje w nas większy lęk, bo w głębi duszy wciąż czujemy, ze taka zbuntowana postawa to też nie my prawdziwi i całość zaczyna wyglądać jak samotna samba do dźwięków spokojnego walca. Owszem, jesteśmy w centrum uwagi, ale zamiast nas to radować, zaczyna peszyć. I w końcu zawstydzeni lub wściekli schodzimy z parkietu i wpasowujemy się do ksiązki czyjegoś autorstwa. Najłatwiej zaobserwować to u dorastających ludzi, którzy po fazie zbuntowanych nastolatków (niektórzy ten stan przeciągają na radosny okres studiowania) wracają do rzeczywistości, jako poukładani w każdym calu dorośli obywatele, żyjący tak jak oczekują tego autorzy książki naszego życia. Czasem tylko nocami lub w drodze do pracy poczują tęsknotę za dziką wolnością, pomarzą by być ptakiem i z westchnieniem: „Ehhh, życie, tu się nie da polecieć w chmury”, trwają dalej w czyjejś lekturze, a przynajmniej wydaje im się, że jest czyjaś. Tak łatwiej zrzucić odpowiedzialność z siebie..
Co gorsza, kiedy nadarza się okazja by wyrwać niechciane kartki z tej książki i napisać swoją własną, zapierają się nogami i rękami z okrzykiem, że i tak się nie da, ze to bez sensu, że życie nie jest łatwe wiec, po co, itd., itp.
A życie jest tylko takie, jakim się je napisze. Bo w gruncie rzeczy każda książka to swoista autobiografia. I tak naprawdę to my ją piszemy, tyle, że w oparciu nie o swoje doświadczenia, potrzeby, tęsknoty. Nie piszemy jej o nas, a o kimś, kogo tworzymy na obraz i podobieństwo innych, byle się nie wychylać, byle nie być ocenionym, byle nie dostać etykietki „TEN ZŁY TA ZŁA”, bo ludzie widza zło w tym, co inne.
Trwamy, więc w strachu, który pozornie zdaje się bezpieczną przystanią, bo już znaną, i nawet za obietnice skarbów nie wypłyniemy na głębokie wody.
Ja tak nie chce. Wyrywam, więc kartki zapisane nie moją myślą i wolą. Odbijam od brzegu i ruszam w nieznane, zapisując siebie od nowa. W tej podróży to ja jestem sternikiem i kronikarzem. I jest mi z tym cholernie dobrze. Bo okazuje się, ze można być ptakiem i wzlecieć w chmury. To moja własna wolność, w której staję na dziobie mej łodzi i rozrzucając nie moje zapiski krzyczę: „Dzika Taka Jestem”.
Siebie czytam najwięcej. I już się nie boję tej lektury.
Weszłam do Labiryntu. Kilka razy w nim utknęłam, ale idę dalej. Prę do przodu jak burzowa chmura. Nawet się nie gubię, choć zdarza się zaglądać na błędne drogi. Wracam i idę, a idąc czytam.
Wyczytałam w sobie wiele. I nie zawsze to, co zapisane na swoistych kartkach mego życia i doświadczenia spodobało mi się. Nawet dość dużo mi się nie spodobało. To nie gatunek liryczno satyryczny, który mi odpowiada. A skoro nie odpowiada mi autorstwo innych, postanowiłam sama siebie pisać. Zaczynam od zaznaczenia tych rozdziałów, które mi się najmniej podobają i wymazuje je. Na pustych kartkach zapisuję swoje własne tworzenie.
Jesteśmy lekturami napisanymi przez innych. Większość naszych działań i czynów wynika z ocen innych. Robie to czy tamto by sąsiedzi czy rodzina nie gadali, albo dlatego, że tak wypada, ze strachu co ludzie pomyślą, co powiedzą, w pogoni za modą, za czyimś stylem, za czyjąś ideą, w poświeceniu się dla partnera, dla dzieci, dla rodziców.
W tym wszystkim nie ma nas. Spychamy siebie do roli maszyny spełniającej życzenia innych. Czasem coś w tych łączach zgrzyta i robimy mały bunt. Najczęściej przybiera on formę: A właśnie, że zrobię inaczej. Tyle, że to inaczej rzadko, kiedy idzie w parze z potrzebą naszej własnej lektury, z pragnieniem duszy i z naszą własną Istotą Bycia. Częściej przybiera postać kolejnej lektury nie naszego autorstwa, bo robimy tylko odwrotności wzorców ustalonych przez innych. Czyli takie zdjęcie w negatywie, ale dalej nie jesteśmy to my. Co gorsza, ta atrapa wolności wywołuje w nas większy lęk, bo w głębi duszy wciąż czujemy, ze taka zbuntowana postawa to też nie my prawdziwi i całość zaczyna wyglądać jak samotna samba do dźwięków spokojnego walca. Owszem, jesteśmy w centrum uwagi, ale zamiast nas to radować, zaczyna peszyć. I w końcu zawstydzeni lub wściekli schodzimy z parkietu i wpasowujemy się do ksiązki czyjegoś autorstwa. Najłatwiej zaobserwować to u dorastających ludzi, którzy po fazie zbuntowanych nastolatków (niektórzy ten stan przeciągają na radosny okres studiowania) wracają do rzeczywistości, jako poukładani w każdym calu dorośli obywatele, żyjący tak jak oczekują tego autorzy książki naszego życia. Czasem tylko nocami lub w drodze do pracy poczują tęsknotę za dziką wolnością, pomarzą by być ptakiem i z westchnieniem: „Ehhh, życie, tu się nie da polecieć w chmury”, trwają dalej w czyjejś lekturze, a przynajmniej wydaje im się, że jest czyjaś. Tak łatwiej zrzucić odpowiedzialność z siebie..
Co gorsza, kiedy nadarza się okazja by wyrwać niechciane kartki z tej książki i napisać swoją własną, zapierają się nogami i rękami z okrzykiem, że i tak się nie da, ze to bez sensu, że życie nie jest łatwe wiec, po co, itd., itp.
A życie jest tylko takie, jakim się je napisze. Bo w gruncie rzeczy każda książka to swoista autobiografia. I tak naprawdę to my ją piszemy, tyle, że w oparciu nie o swoje doświadczenia, potrzeby, tęsknoty. Nie piszemy jej o nas, a o kimś, kogo tworzymy na obraz i podobieństwo innych, byle się nie wychylać, byle nie być ocenionym, byle nie dostać etykietki „TEN ZŁY TA ZŁA”, bo ludzie widza zło w tym, co inne.
Trwamy, więc w strachu, który pozornie zdaje się bezpieczną przystanią, bo już znaną, i nawet za obietnice skarbów nie wypłyniemy na głębokie wody.
Ja tak nie chce. Wyrywam, więc kartki zapisane nie moją myślą i wolą. Odbijam od brzegu i ruszam w nieznane, zapisując siebie od nowa. W tej podróży to ja jestem sternikiem i kronikarzem. I jest mi z tym cholernie dobrze. Bo okazuje się, ze można być ptakiem i wzlecieć w chmury. To moja własna wolność, w której staję na dziobie mej łodzi i rozrzucając nie moje zapiski krzyczę: „Dzika Taka Jestem”.
Komentarze
Prześlij komentarz