Od kilku lat
można zaobserwować wzrost zainteresowania wszelkimi ezoterycznymi ścieżkami
rozwojowymi, często zwanymi duchowymi.
Jeszcze
kilka i kilkanaście lat temu, polskie środowisko ezoteryczne skupiało się
głównie wokół alternatywnych metod leczenia, takich jak bioenergoterapia,
Reiki; oraz zjawisk paranormalnych, jak telekineza i spirytyzm. Rozwój duchowy
opierał się głównie na szkołach gnostycznych, teozoficznych oraz powoli
wkraczających na nasz teren nurtów filozofii wschodniej. Coraz popularniejsza
stawała się medytacja, pojawiły się pojęcia takie jak czakry,
reinkarnacja, nirwana, czy w końcu oświecenie.
W drugiej
połowie lat 90 XX zaczęło pojawiać się coraz więcej książek z gatunku szeroko
rozumianej ezoteryki i rozwoju duchowego. Zaczęły tez do nas przenikać pojęcia
z zachodniego świata, gdzie w tym czasie mocno już był ugruntowany nurt New Age
Roman Bugaj
napisał kiedyś świetną, dziś przez wielu zapomnianą, książkę „Eksterioryzacja”.
Teraz zjawisko tam opisane znane jest jako OOBE i praktycznie każdy ezoteryk
jest specjalistą w tej dziedzinie. Podobnie rzecz się ma z systemami
wróżebnymi, niezliczoną ilością różnorakich kart, gdzie wciąż pojawiają się
nowe – wywodzące się ze „starożytnych” tradycji – systemy. Poprzez karty
anielskie, aż do kart zwierząt mocy, elfów, wróżek, run
itd, itp. Najczęściej niewiele mają one wspólnego z pierwotnym znaczeniem i
symboliką, jak to ma np miejsce w przypadku run, lub mocno naciąganą jest
geneza ich powstania, jak np w przypadku kart zwierząt mocy, czy elfów.
Najwięcej
chyba jednak tych swoistych miksów i udziwnień jest w tak zwanym rozwoju
duchowym.
„Rozwój” duchowy?
To co kiedyś
było indywidualną ścieżka, często połączoną z konkretnym systemem wierzeń i
rytuałów mistycznych, teraz prześciga się w konstruowaniu coraz to nowszych
systemów i nazw im nadawanych. Elementy wygodne i łatwe do przekazania pożycza
się z Buddyzmu, Hinduizmu, Huny, Gnozy i wielu innych
nurtów fizlozoficzno religijnych, tworząc hybrydy ścieżek duchowych. Ich
twórcy, często propagujący te drogi jako jedyne słuszne i prawdziwe, wykazują
się też sporą kreatywnością w nazywaniu siebie i organizowanych przez siebie
kursów i warsztatów.
Kiedyś
mieliśmy nauczycieli lub przewodników duchowych, w skrajnych wypadkach guru, dziś
mamy duchowych trenerów, a nawet inżynierów duchowych, sama zaś gałąź
inżynierii duchowej ma całkiem sporą grupę zwolenników. Słownik języka
polskiego podaje definicję inżynierii jako: projektowanie i konstruowanie obiektów
oraz urządzeń technicznych. Widać technika idzie w parze z duchowością, a
szkoły inżynierii duchowej zapewne projektują i konstruują nowe nurty
rozwojowe.
Jeśli nie
szkoła inżynierii duchowej, to może dla odmiany klinika duchowości? Otóż tego
typu szkół, gabinetów klinicznych też jest całkiem sporo. Jednak wątpliwym
jest, aby był to szpital, który poza tym, że zapewnia pacjentom opiekę lekarską
to jeszcze prowadzi badania naukowe i szkolenia. Może te ostatnie tak,
aczkolwiek nie koniecznie są to studia podyplomowe dla lekarzy. Takich
„perełek” jest więcej, bo wszak nazwa gabinet, czy nawet centrum naturoterapii
nie jest teraz trendy.
Nauczyciele
Reiki często prześcigają się w pomysłowości tworzenia nowych symboli, a napis Mistrz
na dyplomie jest zbyt ujmujący, więc za dodatkową opłatą można sobie zafundować
Wielkiego Mistrza. Przypuszczam, ze nazwa jest adekwatna do rozmiarów ego
posiadacza dyplomu. Czy jednak jest to lepsze i skuteczniejsze Reiki, niż
to tradycyjne, zostawione nam przez Mikao Usui? Nie. To jedynie połączenie
dwóch lub więcej metod (nota bene nie zawsze dobre i bezpieczne) a
często z dodatkami z kilku nurtów filozoficzno religijnych. Żaden tuning
ulepszający metodę, a jedynie chwyt marketingowy dla lepszej sprzedaży.
Kolejną
ofiarą rozwoju duchowego stał się szamanizm, wypaczony do
granic absurdu. Pisałam o tym nie jednokrotnie, więc nie będę powtarzała.
Wspomnę jedynie, że w dzisiejszym ezo świecie duchowości szamanem jest niemal
każdy, a szamańskie jest prawie wszystko, od ścieżek rozwoju duchowego, poprzez
karty, terapie naturalne, warsztaty (w tym art terapie, survival, NLP czy
zajęcia z psychoterapii), na egzorcyzmach kończąc. Wróżki, wiedźmy czy
uzdrowiciele teraz są szamanami, bo lepiej to brzmi i modnie.
Koniec jest już bliski
Na szczęście
dla szamanizmu mamy już rok 2012, a im bliżej grudnia tym więcej uwagi poświęca
się Majom, a mniej szamanom. Za to boom na 2012 widać nawet w reklamach TV z
ziemniakiem w roli głównej. Wróćmy jednak do duchowości, choćby tej z 2012. Tu na czołówkę wysuwają
się dwa kierunki. Kierunek końca i zagłady, bo wszak Majowie koniec ten
przepowiedzieli w jednym z kilku swoich kalendarzy (o tym fakcie jednak fani
Majów zapominają wspomnieć lub, o zgrozo, nie mają o tym pojęcia) oraz
drugi: transformacji w 2012. O ile zwolennicy pierwszej koncepcji spodziewają
się końca ostatecznego, tudzież końca częsci i początku świetlisto oświeconego
pozostałych, o tyle transformacja z 2012 przygotowuje swych wyznawców do
całkowitego przeobrażenia wewnętrznego.
Tu pomocni
są zarówno kosmici, jak i panteony istot duchowych oraz wszelkiej maści
mistrzowie duchowi (rzecz jasna oświeceni i od dawna nie żyjący, pardon
przebywający w innym wymiarze duchowym). Transformacja w 2012 niesie ze sobą
wiatry zmian, głównie sprowadzające się do nadawania staremu nowych nazw,
lub przeinaczania mało jeszcze znanych pojęć naukowych. W związku z tym od
jakiegoś czasu aktywna jest energia kwantowa, która według zwolenników nowej
duchowości jest związana z czystym światłem sił najwyższych.
Uaktywniają
się wszelkiej kolorystycznej maści matryce i siły, które sprawiają, że wyznawca
zaczyna kochać wszystkich podług słów autorów licznych tematycznych książek,
zyskuje nieziemskie moce, za pomocą których może dostrajać, oczyszczać, przeczyszczać
i nawracać każdego, oczywiście za odpowiednią opłatą. Zyskuje też wgląd
w wszelkie wyższe i wysokie świadomości, często jedynie słuszne i prawdziwe, a
że jego anielskie skrzydła
nie są powszechnie widoczne dla przeciętnych zjadaczy chleba, toteż kreuje swój
wizerunek jasnymi szatami i brokatowo mieniącymi się obrazkami z formatów gif,
na portalach społecznościowych, stronach internetowych i licznych forach
tematycznych. Tak by każdy widział światło oświecenia, jakie z niego
emanuje.
A ponieważ
zmiany w świadomości duchowej nie lubią żadnych cieni, toteż należy się ich
pozbyć, najlepiej w klinikach lub kręgach duchowych, na weekendowych
warsztatach. Ich niewątpliwą zaletą są wzajemne wymiany boskiej energii
pozytywnej które jednej ze stron zapewniają dochody finansowe drugiej pozbycie
się emocjonalnych problemów w kilka dni. O ileż to oszczędniejsze niż
wielomiesięczne sesje z psychoterapeutą, który krok po kroku szukał
przyczyn życiowych rozterek, uświadamiając pacjentowi źródło jego frustracji i
bolączek.
Teraz
wystarczy pojechać na duchowe tour de haj by zaliczyć, a jakże,
szamańskie wizje po wywarach z roślin mocy (przy okazji większość wraca do kraju z szamańskim przedrostkiem
przed swym nowym duchowym imieniem), albo weekendowy kurs wybaczania,
projektowania tudzież afirmowania. Po takim
weekendzie każdy uczestnik błyszczy niczym mika w słońcu, rozsiewa wokół
światła miłości i z infantylną lekkością motyla naucza jak zostać oświeconym i
przypomina wszystkim wokoło ileż to jeszcze mają w sobie cienia i pracy by się
oświecić, zakładając, że im karma na to pozwoli. Bo wszak długi poprzednich żyć
lawinowo rosną, zamiast maleć, a oświeceni są w tej lepszej sytuacji, że
przerobili już wszystkie swoje 666 lub 999 wcieleń i wiedzą, że wirusową
biegunkę wywołuje zepsute mięso zjedzone kilka wieków wcześniej, a
przyszłość nie nastąpi, póki się przeszłości szczegółowo nie zlustruje.
Szczęściem dla większości Kowalskich i Nowaków oświeceni w weekend pouczają się
wzajemnie, głównie na forach tematycznych i portalach społecznościowych.
Czy zatem zrezygnować z duchowych poszukiwań?
Nie. Zawsze
warto przyjrzeć się sobie z lekkim dystansem, znaleźć metodę i ścieżkę właściwą
dla siebie. Nie dać się zwieść iluzji sztucznego światła, bo można przegapić to
prawdziwe i naturalne.
Kursy i
warsztaty są dla ludzi. Nowe metody opierające się na starych wzorcach i tradycjach potrafią
wskazać ciekawe możliwości i rozwiązania dzisiejszych problemów. także tych
codziennych wynikających z pogoni za pracą, karierą, związkiem. Warto z nich
korzystać, z zachowaniem odrobiny chociaż dystansu, nie przyjmować wszystkiego
za prawdę oczywistą tylko dlatego, że ktoś wydrukował ją w książce. Zamiast
naśladowania, doświadczać i czuć, bo to najlepsi nauczyciele duchowi.
Z kursów i
warsztatów korzystać by zdobywać te doświadczenia, a nie by dorzucić kolejny
dyplom do kolekcji. Słuchać intuicji
i jeśli coś na kursie nie pasuje do naszego widzenia świata, nie ma co tego
przyjmować za pewnik. Czasem najlepszą nauką i doświadczeniem jest poznanie
czegoś i odrzucenie jako sprzeczne z naszym wnętrzem, a nie wikłanie się w
iluzje nowych prawd, tylko dlatego, że mamy certyfikat ukończenia.
Wybierając
kursy czy warsztaty tematyczne warto poczytać coś o metodzie, zapytać
prowadzącego o program i źródła z jakich korzysta. Wiele z tych szkoleń
prowadzonych jest przez wykwalifikowanych psychologów, psychoterapeutów i
nauczycieli, którzy mają na tyle szerokie horyzonty, bogate doświadczenia, by
umieć wykorzystać mądrości i techniki różnych kultur, do wspomagania i
nauczania innych. I odpowiednio je nazywają, bez dorabiania pseudo ideologii i
źródła pochodzenia. Nie obiecują cudów w weekend, a raczej zapoczątkowują
proces wewnętrznych przemian i poszukiwań, zachęcając do pracy, która czasem
efekty przynosi po latach. Bo wszak Buddą nie zostaje się w weekend.
Agnieszka
"Szepcząca" Cupak
Komentarze
Prześlij komentarz