BAŚŃ O AMBER, KTÓRĄ KOCHAŁO SŁOŃCE


Było to dawno temu, za górami i lasami, nad skalistym brzegiem morza, kiedy lód i śnieg cofnęły się na daleką Północ. Z pierwszym ciepłym powiewem przybyli osadnicy z Południa. Spodobało im się to miejsce i postanowili zbudować tu osadę. Z czasem osada rozrosła się do wielkości miasteczka, wokół, którego wyrosły wioski. Ludzie byli tu pogodni. Pracowali ciężko ale z uśmiechem. Orali ziemię i siali zboża. Tkano delikatne tkaniny, zbierano owoce i zioła. Dni mijały spokojne i ciche. Za to w czasie świąt ucztowano hucznie i wesoło dzieląc się plonami z bogami, w tym z ulubionym - Bogiem Słońce. On zaś ogrzewał ich serca.
Stało się też tak, że podczas świąt Letniego Przesilenia Bóg Słońce ujrzał na leśnej polanie tańczącą dziewczynę. Miała na imię Amber i była córką miejscowego Żercy. Jej taniec zachwycił go wdziękiem i lekkością, zauroczyły modre oczy i włosy złote, jak jego promienie. Nocami wyczekiwał chwili gdy wyruszy na nieboskłon by móc na Amber popatrzyć.
Ona zaś czekała gdy pojawi się na niebie na złotej tarczy.
Rok nie minął od czasu gdy Bóg Słońce pierwszy raz ujrzał Amber, a już jej miłość ofiarował. Ona zaś przyjęła to z radością i jeszcze piękniej tańczyła dla niego.
Bóg Słońce tak był Amber oczarowany, że obdarzył ją przywilejami, jakimi jedynie bogowie i Duchy Ziemi się szczyli. Toteż Amber poznała tajemną mowę Matki Ziemi, Ojca Oceanu, rozumiała też szum Wiatru, myśli ptaków i zwierząt, szepty traw i drzew. I z darów tych korzystała, lekko przemierzając lasy, wyplątując króliki z wnyków i sideł, wskazując ptakom szlaki ich wędrówek i wyciągając wilkom ciernie z łap.
A ponieważ Bóg Słońce ukochał ją bardzo, zwolnił dla niej czas. Amber trwała piękna i młoda, choć wiek za wiekiem mijał. Ona jednak zachowała lekkość w tańcu i tylko modre oczy zdradzały mądrość płynącą z lat. Kochali ją ludzie i zwierzęta, duchy i drzewa.
Czas jednak dla świata w miejscu nie stał. Do rozrastającego się miasta przybywali kupcy z za mórz i gór. Przynosili wieści dziwne i opowieści niezwykłe. Niektóre ciekawe inne niepokojące.
Między nimi i takie, o ludziach, którzy zapomnieli o duchach świata i nie mieli kapłanów słyszących mowę Matki Ziemi. Bogowie ich okrutni i zimni byli, a serca w siebie zapatrzone.
Długo czekać nie trzeba było, jak ludzie ci do miasta przybywać zaczęli i niepokoje szerzyć.
Nie podobały im się biesiady świąteczne, rzeźby swoich bogów stawiali w świętych gajach i siłą kazali tubylcom cześć im oddawać.
Między nimi jeden był najzimniejszy, którego zwano Malumem Okrutnym. Był jednym z synów potężnego księcia ze Wschodu i dla niego nowe ziemie zdobywał. Teraz zajął miasto i gród prawowitego kniazia Bora Sprawiedliwego.
Bez zachowania tradycji ofiarnej Malum i jego ludzie polowali w lasach i łowili w rzekach. Za nic mieli prawa Matki Natury.
Podczas jednego z polowań Malum ujrzał tańczącą na polanie Amber. Zapragnął chciwie dla siebie dziewczyny o tak pięknym obliczu. Porwał więc ją na swego konia i uwiózł do grodu.
Ona jednak serce oddała Bogu Słońce i za nic nie chciała ulec okrutnemu najeźdźcy.
Malum jednak przywykł do tego, że zawsze dostaje to, czego w chciwości zapragnie. Toteż zagroził Amber, że jeśli nie zostanie jego żoną, zamknie ją w ciemnych lochach na zawsze, tak, iż nie ujrzy słońca po kres swoich dni.
Amber zapłakała, ale nie poddała się. Powiedziała Malumowi, że zostanie jego żoną, jeśli pozwoli jej w samotności spędzić dzień na modlitwach do swoich bogów. Malum niechętnie się zgodził lecz pozwolił udać się do dawnego Chramu. A ponieważ od ludzi się już dowiedział, dla jakiego Boga tańczyła, dał swój warunek. Zgodził się dać jej czas tylko od zachodu do wschodu Słońca. Zmartwiła się Amber, ale o swoje zawalczyć postanowiła mimo tego. I gdy tylko dotarła pod eskortą wojów do Chramu, wybiegła drugimi wrotami do lasu.
Wojownicy zauważyli jej zniknięcie i puścili się za nią w pogoń. Amber biegła przez noc, lekko i zwinnie, choć ostre kamyki kaleczyły stopy.
Nie zważała jednak na ból, tylko biegła przed siebie z nadzieją czekając świtu, gdy jej ukochany na niebo wyruszy i uratuje.
Ale pogoń była coraz bliżej, a wojownicy tak dziewczynę gonili, że zagonili ją na skraj stromej skarpy. Poniżej przepaści wzburzone morze uderzało o skały.
Amber upadła zmęczona i obolała na skraju przepaści. Widziała już nadjeżdżającego Maluma z zaciętym i złym wyrazem twarzy.
Zrozpaczona złapała kępkę traw i krzyknęła w języku Duchów i Bogów.
- Matko Ziemio, przyjmij mnie w siebie, tak bym wolną pozostała, a Słońce ukochane widzieć mogła.
I wtedy ziemia wokół zadrżała, uniosła się i strzeliła w górę słupami piasku. A gdy opadła w miejscu gdzie klęczała Amber, rosło drzewo piękne. Proste i smukłe, jak sama Amber.
Złość straszliwa Maluma chwyciła, gdy zrozumiał, że dziewczyna mu się wymknęła. Złapał za miecz i z furią się na drzewo rzucił. Wszyscy usłyszeli bolesny jęk gdy ostrze ścięło pierwsze gałęzie i uderzyło w pień. Wtedy jednak niebo rozświetliło się i Bóg Słońce wstąpił na niebo. Od razu zobaczył co się stało. I poczuł ból wielki, że serce mu krwawić zaczęło i krwawiło tak dzień cały aż do zachodu.
Malum zaśmiał się tylko i wyciągnął przed siebie tarczę z wizerunkiem swego okrutnego Boga. Ale Bóg Słońce był silniejszy, chwycił w słoneczne dłonie tarczę, a ta stopiła się jak lód. Metal zalał Maluma Okrutnego, a wtedy Bóg Słońce strącił najeźdźcę i jego wojów w otchłań oceanu.
Potem zbliżył się do drzewa zranionego i dotknął czule. Wtedy krew z ran zadanych mieczem z czerwonej zmieniła się w złotą i kapała do morza tworząc bursztyny, które od jej imienia amber nazywano.
Amber jednak nie mogła już się odmienić i na zawsze została zamieniona w drzewo. Ludzie nazwali je sosną. Z czasem wraz z Wiatrem nasiona jej po całej Ziemi poszybowały i kiełkowały tam gdzie upadały. A Słońce sprawiało, ze rosły silne przez wieki. I w piasku i w bagnach i na skalistych klifach.
Mieszkańcy różnych krain, choć bogów czcili innych, to jednak echo historii Amber w szumie iglastych gałęzi słyszeli. Czasem z herbatą w jej cieniu siadali, czasem przychodzili do niej po lek żywiczny, a czasem wystroić ją jak Zieloną Księżniczkę na święta.
Bóg Słońce zaś nigdy nie zapomniał swej ukochanej, a na znak bólu, jaki poczuł, gdy ją utracił już zawsze rozpoczyna i kończy swą podniebną wędrówkę czerwony, jak krwawiące z tęsknoty serce.

Agnieszka "Wierzba" Cupak



..................................................
Nie znam autora obrazu, ale jak ktoś zna to poproszę o nazwisko

Komentarze