Baśń o odważnym Derwie

Baśń o Dębie

W zamierzchłych czasach, gdy ludzie i bogowie często przy tym samym stole biesiadowali i kiedy wszyscy jeszcze rozumieli mowę świata natury, żył pewien szlachcic. Cieszył się wielkim szacunkiem i poważaniem, gdyż był silnym i wielkim wojownikiem. Miał on sześć pięknych córek i jednego syna. Chłopiec był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, a do tego urodził się wątły i słaby. Aby urok odczynić dano mu na imię Derw, drzewa, które choć niewielkie i słabe, to jednak zdrowe i twarde.
Ojciec martwił się o syna, ale chłopiec zdawał się mieć wolę życia jak mało kto.
Szybko dorastał, uczył się pilnie i marzył aby zostać wielkim wojownikiem. Jednak gdy o tym opowiadał śmiano się z niego. Derw bowiem z dziecka wyrastał na wątłego i słabowitego młodzieńca, do tego niskiego i o twarzy bladej, a nie rumianej jak jego rówieśnicy.


Najbardziej śmiał się z niego największy i najsilniejszy z chłopców Balcher.
Mimo tego Derw nie porzucił swoich marzeń. Choć miecz mu wciąż ciążył, a kolczuga przygniatała go do ziemi, ćwiczył od wschodu do zachodu słońca nie tracąc nadziei, że stanie się potężnym wojownikiem.
Odwagi mu nie brakowało, zapału i mądrości także. Toteż gdy osiągnął wiek męski udało mu się przejść tradycyjną inicjację. Sam upolował wielkiego dzika, spędził miesiąc w lesie i przeszedł boso przez ogień. Wrócił z uśmiechem, choć wciąż blady. Oddał ojcu i kapłanom swój warkocz chłopięcy i przypiął nóż do pasa.
Inni młodzi mężczyźni także przeszli swą inicjację i wstąpili w szeregi wojowników. Rada Starszych jednak uznała, że Derw powinien uczyć się u sztuki kapłańskiej i zapomnieć o mieczu.
Ale on miał swe marzenia i postanowił je spełnić, a nie iść drogą wyznaczoną mu przez Starszyznę.
Długo czekać nie musiał, gdyż w czasie letniego przesilenia, Król Nizin, któremu służył ojciec Derwa, obraził nieopatrznie Boga Burz, zapominając zaprosić go na biesiadę. W zamian ten porywczy pan piorunów uprowadził do swej górskiej twierdzy jedyną córkę Króla, śliczną Melys.
Zrozpaczony król obiecał rękę córki oraz swoje dziedzictwo temu z wojowników, który uwolni ją z rąk Boga Burz.
Wielu próbowało, ale nikomu nie udało się uwolnić ślicznej Melys. Wielu też zginęło od uderzeń gromu, gdyż Bóg Burz długo nosił urazę.
Derw także wyruszył w drogę, mimo, że ojciec i siostry prosiły go by zaniechał. Zwłaszcza, że nawet potężny Balcher, ten sam, który dokuczał małemu wojownikowi, wrócił ciężko ranny i przerażony tym, co w drodze go spotkało. A opowiadał rzeczy tak przerażające, że nawet słuchaczom krew w żyłach tężała. Derw jednak uparł się jechać, nie zważając na straszliwe potwory, które strzegły twierdzy Boga Burz. Jedna tylko matka pobłogosławiła go i na drogę dała kilka dobrych rad.
Po 7 dniach samotnej wędrówki Derw dotarł do podnóża góry. Była stroma a jej szczyt skrywały burzowe chmury. Poprawił ciężką tarczę, mocniej zacisnął pas z przypiętym mieczem i dziarsko ruszył przed siebie.
Minął zagajnik małych drzew rodzących żołędzie, z których jego matka parzyła pyszny i pobudzający napój. Nosił ich imię i jak one był drobnej budowy i wątły, ale nieugięty.
Wspinał się po zboczu góry pogwizdując wesoło. Po kilku godzinach dotarł do szerokiego strumienia. Wokół niego leżało sporo porzuconych tarcz i mieczy, a nawet bielały kości tych, których zabił strach. Derw wziął głęboki oddech i ruszył przez strumień. Był już w połowie drogi, gdy woda w strumieniu zawrzała i uniosła się tworząc przed nim taflę gładką jak lustro. Młodzieniec zobaczył w tym odbiciu małego, pokracznego człowieczka, z którego wszyscy się śmieją i wytykają palcami.
- „Ktoś taki mały i słaby nigdy nie staje się wielki. Uciekaj póki jeszcze i ciebie ratować nie trzeba”. – Śmiały się cienie w odbiciu.
Derw poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu ale zaraz wspomniał rady matki.
- Mały jestem, to prawda, ale potwory są wielkie i wielkich wypatrują. – Zaśmiał się. W tej samej chwili tafla wody opadła i strumień znów stał się płytki i spokojny.
Zbliżała się już noc, gdy zmęczony mały wojownik dotarł na polanę. Ujrzał tu wiele małych ogników, które zapalały się ukazując inny szlak na szczyt góry. W ich światłach zdawał się prosty i równy. Kobiety Iskry zaś szeptały.
- Mądry jesteś Derw, nie bałeś się, dlatego pokażemy ci drogę.
Wojownik już chciał iść za ich głosem ucieszony, że spotyka go nagroda za przejście strumienia, ale w porę przypomniał sobie rady matki: „Nie zbaczaj z obranej drogi, nawet gdy inna wyda ci się prostsza.” Ukłonił się Kobietom Iskrom i powędrował skalistą, ciemną drogą pod górę. Raz tylko spojrzał na ścieżkę wytyczoną ogniem, którą teraz z góry lepiej widział. Prowadziła do otchłani lawy i ognia, a zawrócić z niej się nie dało.
Kiedy zapadła noc groźne burzowe chmury wydawały się jeszcze większe. Derw jednak wszedł w nie bez wahania. Wcześniej jednak zostawił kolczugę i żelazną tarczę, jak doradziła mu matka.
Co chwilę natykał się na różne upiory, które chciały go zawrócić z drogi, albo wzbudzić w nim strach. Jednak Derw zawsze miał w zanadrzu mądrą radę od matki, własny spryt i inteligencję, a przede wszystkim odwagę i upór. Dzięki temu o świcie stanął pod bramą twierdzy Boga Burz.
- O Potężny Panie Piorunów i Błyskawic, przynoszę ci przeprosiny od Króla Nizin wraz z najsłodszym i najszlachetniejszym winem z jego piwnic, w darze. – Zakrzyknął głośno i wyciągnął z tobołka gliniany dzban, który dała mu matka.
Bóg Burz zdziwił się, że młodzieniec tak wątły, mały i blady dotarł aż tutaj.
- Musisz być dzielnym i odważnym wojownikiem, choć na takiego nie wyglądasz, skoro dotarłeś do mej twierdzy. – Powiedział. – Czyś nie spotkał w drodze potworów i upiorów, które miały cię zatrzymać?
- Spotkałem, Panie. Lecz były to tylko upiory moich własnych słabości. Cieszę się, że je spotkałem i poznałem. Zrozumiałem też czym są, a ta wiedza będzie mi długo służyć. Dlatego teraz mogę stać przed twym obliczem niosąc przeprosiny króla.
Bóg Burz uśmiechnął się i poklepał Derwa po ramieniu.
- Powiedz swemu królowi, że mu wybaczam. I na znak zgody, córkę mu oddaję. Zaś ty młodzieńcze podobasz mi się i dlatego naznaczę cię siłą, która objawi się światu, kiedy zgaśniesz. Będę też zawsze blisko przy tobie.
Derw skłonił się i podziękował za to dziwne błogosławieństwo Boga Burz. Zaraz potem zabrał piękną Melys do zamku jej ojca.
Król wyprawił im huczne wesele i ogłosił Derwa swoim następcą. Kiedy zaś odszedł do Kraju Przodków, mądry i odważny Derw został Królem. Rządził mądrze i sprawiedliwie, dawał przykład swoim dzieciom i poddanym. Nigdy się nie poddawał i odnajdywał siłę w chwilach, gdy nawet najwięksi i najdzielniejsi wojownicy upadali.
Był już siwym mędrcem kiedy i on zgasł dla świata odchodząc do Kraju Przodków. Na ceremonię pożegnania króla Derwa przybył sam Bóg Burz i w chwili gdy zagrały trąby heroldów uderzył w królewski grób piorunem. Na oczach żałobników z grobu zaczął wyrastać dąb. Nie był jednak słaby i wątły, jak wszystkie znane dęby, ale potężny i silny. Jego korona sięgnęła szczytów gór, a pień stal się potężny, że 10 wojowników trzeba było aby go objąć. Zrozumiano, że ich mały i wątły Król, był człowiekiem wielkim i potężnym. Od tego czasu wszystkie dęby są jak on, silne, olbrzymie i potężne. Ludzie widzą w nich siłę i niezłomność, szukają jej też, gdy im odwagi braknie, lub uporu. Slabi szukają w ich cieniu wsparcia. Zaś same drzewa korzeniami sięgają głęboko, czerpiąc siłę i mądrość z Matki Natury. Koronę noszą wysoko i dumnie, uśmiechając się do Boga Burz, który lubi posyłać im swe pioruny, aby być blisko małego, choć silnego i potężnego wojownika, który pokonał własne lęki na Górze Burz.

Agnieszka "Wierzba" Cupak





..................
Niestety nie znam autora wykorzystanej do baśni grafiki.

Komentarze