Dawno temu, kiedy Góry były jeszcze młode, żyła sobie pewna dziewczyna o imieniu Orusa. Była piękna, młoda i skora do zabawy. Ojcem jej był bogaty kupiec, który kochał córkę nad życie i rozpieszczał ją na każdym kroku. Z kupieckich wypraw przywodził jej najpiękniejsze stroje, drogie oleje do upiększania skóry i szlachetne kamienie dla ozdoby. Orusa cieszyła się tymi prezentami, ale szczególnie upodobała sobie czerwone korale, których całe sznury owijała wokół szyi. Oczy jej się i usta śmiały do chłopców gdy w tych koralach czerwonych tańczyła z innymi dziewczętami na pobliskich łąkach i górskich zboczach.
Matka ją wcześnie odumarła, a pod nieobecność ojca wychowywały Orusę ciotka i babcia.
Ciotka była zrzędliwa i wolała z babami po wsi plotkować niż opiekować się bratanicą. Babcia zaś więcej ludźmi się zajmowała, gdyż znachorką i uzdrowicielką była, a przez wielu za wiedźmę uznana. Wnuczkę jednak kochała bardzo i podobnie jak ojciec pozwalała na wszystko.
Orusa dorastała więc w przekonaniu o swojej wyjątkowości. A, że była piękna i pełna temperamentu, bawiła się od rana do wieczora. Nie zważała na przestrogi ludzi, którzy radzili jej by się pracować nauczyła, zamiast tylko bawić się, stroić i w lustro spoglądać.
Gdy dojrzała do wieku, że chłopcy i dziewczęta razem w parach tańczą, wielu młodzieńców o jej uwagę zabiegało i do tańca prosiło. Bardzo jej się to podobało, bo lubiła być otoczona wianuszkiem przystojnych mężczyzn, których zazdrościły jej inne dziewczęta.
Czas płynął beztrosko i radośnie. Tańcom i zabawom nie było końca. Jednak żaden z tych, którzy tak figlarnie w jej modre oczy zaglądali, nie skłaniał się by o rękę Orusy poprosić. Do kapłana inne panny prowadzili i innym ślubowali przed obliczem bogów.
Orusie lat i sznurów korali czerwonych przybywało ale ona wciąż się stroiła i bawiła, nie zauważając, że jej adoratorzy dawno już żonami się opiekują, gospodarstwa pilnują.
Jednak pewnego dnia spoglądając w lustro ujrzała białe pasmo w swoich włosach. Zdumiała się i wystraszyła. W tej chwili też zrozumiała, że czas w miejscu nie stoi. To czego nie widziała wcześniej zaślepiona swoją urodą strojną w korale teraz nagle dostrzegać zaczęła wyraźnie.
Wstała zdumiona i wyszła na ganek. Nie było już kawalerów przed drzwiami gotowych prawić jej piękne komplementy.
Orusa zrozumiała, że bawiąc się i pusząc przed lustrem zmarnowała młodość. Ojciec jej stary już był i z kupcami w świat nie jeździł. Ciotka umarła od zrzędliwości, dom zaś był brudny i zaniedbany.
Zapłakała Orusa i zrozpaczona w góry pobiegła do małej chatki, gdzie mieszkała jej babcia wiedźma. Tam opowiedziała o swoich błędach i rozpaczy. Korale czerwone szarpała, że ją do zguby i próżności przywiodły.
- Czasu nie cofniemy ani czarami, ani modlitwą. – Westchnęła babcia. – Próżniacząc się przed lustrem straciłaś młodość. Pychą i zarozumiałością przyjaciół nie zyskałaś, a lenistwem pracy i gospodarności się nie nauczyłaś. Nie płacz jednak, bo na naukę czas jest zawsze dobry. Żoną niczyją teraz nie zostaniesz, bo wszyscy już żony swoje mają. Możesz jak ja wiedźmą być i ludzki szacunek radą i dobrocią odzyskać. A korali czerwonych nie szarp, bo nie ich wina, że cię pycha i próżność zwiodły. Noś je z dumą i przekuj w pot krwawy własnej pracy, a szczęście ci przyniosą.
Orusa trochę jeszcze popłakała ale w końcu zgodziła się u babci późne nauki pobierać.
Rok nie minął jak się gospodarności nauczyła, dom ojca do porządku doprowadziła, chleb pachnący wypiekać umiała, a i ziół wiele poznała, co zdrowie ludziom wracały. I z dumą korale czerwone nosiła.
A ludzie powoli zaczynali zapominać jej dawne próżniactwo i pychę.
Z roku na rok Orusa piękniała, choć białych pasm we włosach przybywało. Ale oczy jej i uśmiech teraz stawały się głębsze i dojrzalsze, jakby wraz z wiedzą i pracowitością nabierały mocy.
Ludzie w końcu całkiem zapomnieli o jej burzliwej przeszłości, za to chętnie do jej domu po rady, maści i zioła przychodzili. Orusa bowiem w sztuce uzdrawiania nawet swoją babcię wiedźmę przerosła. Nikomu też pomocy nie odmawiała. Czasem tylko nocami zapłakała nad swoją samotnością.
Pewnej wiosny, gdy Orusa skończyła lat 40, do jej domu zapukał strudzony wędrowiec. Był to kupiec, nie stary jeszcze ale i nie młody. Jego włosy siwizna poprószyła, jak pierwsze mrozy trawę w ogrodzie. Twarz miał od słońca ogorzałą, oczy błyszczące i roześmiane. Orusa wyszła do niego z dzbanem mleka, jak zawsze gdy przechodzący przez osadę kupcy do jej domu pukali by odpocząć i wieści ze świata przynieść.
Mężczyzna jednak zamiast napić się mleka, wpatrywał się w Orusę jak zaczarowany. W końcu poruszył się i powiedział:
- Matka moja gdy umierała powiedziała mi, że choćbym do późnej starości kawalerem miał zostać, nie wolno mi poślubić kobiety innej, niż ta, która z dumą czerwone korale nosi, bo ta szczęście mi przyniesie i wierności dochowa.
Orusa na te słowa zaśmiała się jak za młodych lat.
- Dom mój i serce moje zacnego kawalera także czekało.
Kupiec pojął Orusę za żonę. A ona mimo wieku późnego dała mu jeszcze syna zdrowego. Oboje doczekali się też wnuków.
Orusa dożyła aż 90 wiosen, szczęśliwa u boku męża. Do ostatnich chwil ludzi leczyła i każdemu dobrym słowem pomagała. A kiedy jej czas nadszedł przywołała do siebie najmłodszą wnuczkę, której także dano na imię Orusa.
- Piękna jesteś i mądra, moja droga – Powiedziała do dziewczyny. – I nie jesteś próżna, ale gospodarna. Do nauki skora. Tobie zatem dam moje księgi. W nich znajdziesz zaklęcia magiczne i tajemnice ziół. Zachowaj je dla córki swojej i sama spisuj zaklęcia i wiedzę.
Dam ci też swoje korale czerwone, które zaślepiły mnie w młodości ale potem szczęście przyniosły. Podziel się nimi ze światem, bacz jednak aby najpierw mróz je pochwycił inaczej do zguby przywiodą.
- Co mam z nimi zrobić? – Spytała z przejęciem dziewczyna.
- Gdy miesiąc minie, jak moje ciało ogień przyjmie, zerwij korale ze sznura i rozsyp. Potem będziesz sama wiedziała co zrobić.
Tak się też stało i młoda Orusa zrobiła jak jej babcia kazała. Po roku przed jej domem, w ogrodzie, na polach i w lasach wyrosły małe drzewka. Wiosną zakwitły, a na jesieni obrodziły czerwonymi koralami.
Mała Orusa nanizała je na nici i ozdobiła szyję czerwonymi koralami. Kilka galązek zaniosła w bukiecie do kamienia pod którym prochy babci i dziadka pochowano. Nauczyła się też z korali jarzębiny leki dla ludzi robić, smakowite powidła i nalewki. Gdy pierwszy mróz chwycił zbierała czerwone owoce. Uczyła też ludzi, jak z drewna jarzębinowego amulety przeciw złym czarom robić, jak w magii korale stosować i jak dzięki nim zdrowie zachować.
A gdy i jej czas nadszedł swą wiedzę córce przekazała.
Potem już wszystkie kobiety z jej rodu jarzębonową magię ludziom niosły, zawsze strojne w czerwone korale.
Agnieszka "Wierzba" Cupak
-----------------------------------------
Obraz: George Henry "Jarzębina"
Komentarze
Prześlij komentarz