"Zniewolenie" Natasza Sobczak |
Artyści krakowskiej „Piwnicy pod
Baranami” śpiewali kiedyś:
przychodzimy, odchodzimy
leciuteńko na paluszkach
(…) Wiatr nas porwie i poniesie
Za kołnierze podniesione
Porozrzuca gdzieś w przestrzeni
Nam to nic przeczekamy
Aż skończy aż ucichnie
To wstaniemy otrzepiemy
Rączki nasze klapy nasze
Żeby śladu nie zostało
Od początku zbudujemy
Miasta nasze domy nasze
Sprzęty nasze lampy nasze
Żeby wiatr miał czym kołysać
Życie tak już jest ułożone, że
podlega ciągłym zmianom, a my razem z nim. Zmiany jednak często wiążą się z koniecznością
rozstań. Nie tylko z ludźmi, ale też naszymi pupilami, miejscami, rzeczami.
Wiele osób postrzega taki stan
rzeczy w kategoriach straty. Czasem tak wielkiej, że poddają się rozpaczy.
Najczęściej gdy odchodzą ich bliscy, ale też gdy tracą majątki, czy pracę.
Niektórzy przywiązują się do przedmiotów, latami gromadząc je wokół siebie, nie
umiejąc jednak oddać lub wyrzucić tych, które stały się zbędne, nieprzydatne, a
nawet zepsute.
Skąd w nas, ludziach taki lęk przed
stratą?
Myślę, że przede wszystkim wynika
on z naszych zachowań społecznych, więzi, tworzących się między nami od
pierwszych chwil życia. Matka zaspokajająca nasze pierwsze i najważniejsze
potrzeby, pierwsze więzi społeczne spoza domu rodzinnego, wreszcie poszukiwanie
partnera i budowanie własnej rodziny uczy nas przywiązywania się do siebie
nawzajem. Wszystko wiąże się nie tylko z poszukiwaniem bliskości drugiego
człowieka, ale też z wzorcami społecznymi. Dlatego budujemy domy, wyposażamy
je, gromadząc przedmioty mniej lub bardziej przydatne, ozdabiamy, zatrzymujemy
też to wszystko, co łączy nas z korzeniami. Tworzymy więzi emocjonalne z
ludźmi, miejscami, które wywołują w nas pozytywne skojarzenia, wreszcie z
przedmiotami. Niektórzy także ze zwierzętami, które stają się częścią ich
życia, domu, niczym członkowie rodziny. Wreszcie przywiązujemy się do pracy,
która umożliwia nam utrzymanie odpowiedniego standardu życia, podnoszenie go,
realizowanie marzeń.
Z kolei szkoły wschodnich filozofii
zachęcają do nieprzywiązywania się do nikogo i niczego. Ale może też i dzięki
temu jest m łatwiej pogodzić się ze stratą.
Czy jednak strata zawsze musi mieć
wydźwięk negatywny? A może warto spojrzeć na pewne sprawy inaczej? Coś się
kończy, ale tylko po to by mogło się zacząć nowe. Zmiany ostatecznie zawsze
wychodzą na dobre.
Ktoś w tym miejscu powie, że nie
można pogodzić się ze stratą ostateczną, jaką jest np śmierć bliskiej osoby.
Oczywiście jest to niezmiernie
trudne, zwłaszcza śmierć nagła, niespodziewana, albo naruszająca jakiś
naturalny rytm, jak np. śmierć dziecka. Z drugiej strony śmierć sama w sobie
jest naturalną koleją rzeczy i nieuchronnym elementem życia. Z punktu widzenia
natury, nawet śmierć w młodym wieku, w wyniku choroby czy wypadku, jest
naturalna.
Z drugiej strony w dzisiejszych
czasach, kultu młodości, zdrowia i życia, zapomina się o naturalnym procesie,
jakim jest starzenie się i śmierć. Ars moriendi umarła, a jej miejsce zajęła
tendencja do vita brevis, ars longa, aeterna iuveni, czyli życie krótkie,
sztuka długa, młodość wieczna.
I niestety, ale mimo licznych
zalet, ta postawa ma jedną zasadniczą wadę. Nie przygotowuje ani na śmierć
bliskich, ani na własną.
Śmierć zawsze jest trudna do
zaakceptowania, chyba z uwagi na jej ostateczność i nieodwracalność. Tu nie da
się już niczego odbudować, dopowiedzieć, zacząć. Tu zostają nam tylko
wspomnienia i tęsknota.
Inaczej ma się rzecz z rozstaniami
w związkach. Za nimi najczęściej stoją rozczarowania, a przed nimi oczekiwania.
Na to wszystko nakłada się często poczucie winy albo poczucie krzywdy. Żal,
gorycz, złość.
Kiedyś bardzo boleśnie odczuwałam
wszelkie straty, nie godziłam się na nie, zaprzeczałam im, buntowałam się.
Pojawiały się słowa goryczy, niesprawiedliwości, rozczarowań. Większość była
wynikiem własnych błędów w spojrzeniu na stratę. Bo była postrzegana jako
strata.
Dziś, nie powiem, że pewne
rozstania nie są bolesne, jednak nie postrzegam ich już w kategoriach straty, a
doświadczenia. Śmierci zostawiły za sobą tęsknotę, ale też wiele wspaniałych
wspomnień i mądrości, które przekazali mi ci, których dziś obok nie ma. Mogę z
tego korzystać bez ograniczeń i przekazywać ich wiedzę innym. Ból się stopniowo
wypalił, a pustkę po nich wypełnili ci, którzy pojawiają się na mojej drodze.
Bo gdy jedni odchodzą, to przychodzą inni. Uczą nas czegoś nowego, dają nowe
doświadczenia, a gdy niczego więcej nie możemy się od nich nauczyć, to zamykają
się drzwi by otworzyły się inne. Dlatego właśnie uważam, że nie ma sensu
zatrzymywać na siłę odchodzących. Tak ludzi, jak i zwierząt, które w życiu
wielu osób znaczą bardzo wiele.
Niestety zwierzęta zwykle odchodzą
wcześniej. Ich miejsce zajmują kolejne. I każde z nich wnoszą coś innego w
nasze życie, dają nam radość, zdrowie, czasem po prostu poczucie zrobienia
czegoś właściwego, czasem nas dowartościowują, a czasem bawią. Lecz gdy
wypełnią już swoją rolę a my swoją względem nich, pozwólmy im odejść,
zatrzymując wspomnienia, a nie naszych czworonożnych przyjaciół.
Każdy z nas powinien sam odnaleźć w
sobie siłę by pozwolić odejść, temu, co w zasadzie już odeszło. Zmarłym do
przeszłości, umierającym do wieczności, a doświadczającym poszukać własnej
drogi. Trzeba puścić to przywiązanie na wiatr. Choćby teraz na ten jesienny. Nie jest to proste, ale możliwe. Mnie np. pomogła w tym mądrość z
dziecięcej bajki, która niech stanie się pointą niniejszych rozważań.
„Wszystko staje się trudne, kiedy
się chce posiadać różne rzeczy, nosić je ze sobą i mieć je na własność. A ja
tylko patrzę na nie, a odchodząc, staram się zachować je w pamięci. I w ten
sposób unikam noszenia walizek, bo to wcale nie należy do przyjemności.” –
Włóczykij z książki Tove Janson „Kometa nad Doliną Muminków”
…………………….
Źródła wsparcia
Małgorzata Koput, Anna Koba „Przywiązanie
- korzenie życia społecznego”, www.psychologia.net.pl
Aneta Pietrzak, Abrakadabra
Szymon Słowik, „O nieprzywiązywaniu
się i wolności”, www.slowikozofia.blogspot.com
Tove Janson, „Kometa nad Doliną
Muminków”, Wyd. Nasza księgarnia, Warszawa 2000 r
Z tego płynie dla mnie wniosek,że jednak dobrze żyć z podejściem godnym ludzi średniowiecza i koncepcji danse macabre, może to efekt przeżyć, a może książek w stylu Ariesa. Jak pisał Aries w swej monografii na temat śmierci ludzie dawniej Cieszyli się gdy ktoś umierał... Pewnie za chwile podniosą się okrzyki zdziwienia i buntu bo jak to cieszyć się gdy ktoś umiera. Otóż cieszyli się dlatego że osoba, która zmarła była wolna od trosk tego świata i nie cierpiała z powodu rzeczy doczesnych.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ze dwana sztuka Ars Moriendi przygotowywała ludzi na odejście, lub przejście. Nie mniej ludzie od zawsze chyba mniej lub bardziej przywiazywali się do kogoś albo do czegoś. Wystarczy zauwazyć jak bardzo my ludzie jesteśmy przywiazani i uzaleznieni od dóbr materialnych, techniki, pieniędzy.
Usuń:* piękny wpis
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję
Usuń