Wreszcie przyszedł ten dzień, na który czekałem jak Ryży Hultaj na zbawienie! Drugi tom "Bram Światłości" dotarł. I zaczęło się dziać...
Poprzednia część skończyła się – jak wierni czytelnicy zapewne pamiętają – Wielkim BUM. Jak łatwo się domyśleć, kolejna się właśnie nim zaczęła. Już od pierwszych stron emocje buzują jak wzburzone wody Rzeki Dusz. Jest gorąco. Naprawdę gorąco. I w zasadzie nie przestaje tak być aż do końca.
"Bramy Światłości" to opowieść o zderzeniu kultur, które niekoniecznie są w stanie zrozumieć się nawzajem, o wielowymiarowości świata, o przemijaniu, woli życia i o tym, że nie wszystko jest takie, jakim się z pozoru wydaje. Ale przede wszystkim – utrzymując ducha całego cyklu – o przyjaźni i lojalności.
Bogactwo kultur, wierzeń i tradycji Sfer Poza Czasem nadal fascynuje i odkrywa przed czytelnikiem kolejne warstwy. W Królestwie i Głębi bynajmniej nie jest spokojnie – pojawiają się nowe interesujące wątki i nowe niebanalne postacie. A w tym całym galimatiasie próbują się odnaleźć starzy, dobrzy bohaterowie, którzy znów odkrywają kolejne warstwy świata, w jakim przyszło im żyć. Może tym razem nareszcie czegoś ich to nauczy? Hmmm... Moim zdaniem niektórych z nich owszem.
Jako że "podróże kształcą", wnikliwi czytelnicy będą mieli okazję zaobserwować kilka interesujących metamorfoz dobrze im już znanych postaci. Pojawi się też sporo wątków skłaniających do nowych, ciekawych refleksji.
A do tego wszystkiego specyficzny humor, który doskonale harmonizuje całą tę epickość. Nadal ten sam. I tak samo zabawny.
Nieco irytujące są jedynie nagłe przeskoki w formie narracji. Znane już ze "Zbieracza Burz" wstawki prowadzone w narracji drugoosobowej chwilami dezorientują, czytelnik może się w nich pogubić, a intencję autorki w tej kwestii trudno odgadnąć. Chyba że jest ona bardzo pokrętna i rzeczywiście celowa? Tak czy inaczej, momentami drażni, jednak nie tak, jak w "Zbieraczu". Albo narracja pomimo tego stała się bardziej spójna, albo to ja się po prostu przyzwyczaiłem.
Reasumując, jest inaczej. Inaczej, ale wciąż tak samo ciekawie. Cykl Anielski nadal mnie rusza, mimo tylu lat od zachłyśnięcia się "Siewcą Wiatru". Nadal uczy i bawi. Nadal wywołuje silne emocje. Jest też pewna poważna wada – czas, który będę musiał czekać na kolejny tom. Bo to jeszcze nie koniec przygody!
Po raz kolejny nie wiem, co zrobić ze swoim życiem... Niniejszym idę zapaść się w sobie niczym mury Jerycha.
Ale spokojnie. Wszak żołnierze Królestwa zawsze zwyciężają. To i ja zwyciężę i przebieduję jakoś ten ponury czas do premiery trzeciego tomu ;)
Autor tekstu: Thorstein
Piszesz o tych powieściach z ogromnym zaangażowaniem.
OdpowiedzUsuńMożna się zarazić :)
Bo one do mnie tak przemawiają :)
Usuń